


Dwie strony medalu - wartego życie
2016-07-18 18:32:28
Wczoraj podeszła do mnie kobieta. Powiedziała: „Dziękujemy panu za ten materiał. Kiedy redaktor wziął ją na ręce, płakaliśmy”.
3 lipca w niedzielę mieliśmy pojechać robić dla Tuby Siedlec materiał na jakiś festyn. Nie chciało mi się jechać jak nie wiem, bo i tak cały tydzień latałem po mieście i jakoś nie miałem za bardzo humoru. No nic. Jedziemy wcześniej nieznanymi mi drogami i trafiamy do jakiejś miejscowości ze świetlicą i kawałkiem placu gdzie coś się dzieje. Na miejscu zagaduję jakąś lokalną dziewczynę organizującą to wszystko, która mi mówi, że to przedsięwzięcie jest oddolnie organizowane przez społeczność dla jakiejś chorej dziewczynki. Pomyślałem sobie, że skoro mamy kamerę, to może przejdziemy się do nich jeżeli to niedaleko. Zawsze coś się nagra. Znalazłem kogoś żeby nas zaprowadził do rodziny z tym dzieckiem.
Obudź się, poznaj mnie...
Przeszliśmy raptem dziesięć kroków i byliśmy na miejscu. Spod remizy i przez drogę, wchodzimy na podwórko i do mieszkania. Zrobiliśmy tam nagranie po którym otrzeźwiałem i nie wiedziałem co się ze mną dzieje. To było uczucie jakby ktoś z otwartej uderzył mi w twarz i powiedział - zobacz, możesz złapać piłkę obiema rękami, możesz chodzić, podskakiwać. To jest ogromny DAR!
Szczerze? Bardzo chłodno podchodzę do "Sprawy dla Reportera", czy innych tego typu programów pokazujących ludzkie problemy, bo uważam że dopływ zmartwień niedotyczących mnie i na które nie mam żadnego wpływu - należy ograniczać w swoim życiu do absolutnego minimum. Te chłodne materiały ze smutną muzyką są naprawdę dołujące i jeżeli mam sobie je aplikować, to z całym szacunkiem dla osób o których te materiały powstają (często wartościowe) - raczej ich nie oglądam.
Jeżeli jednak pojawisz się sam w domu u takich ludzi, którzy potrzebują pomocy i zobaczysz to dziecko na własne oczy, to już jest zupełnie inny poziom poznania rzeczywistości. Nie masz tego co telewizja chce pokazać, tylko co ludzie chcą powiedzieć. Zamiast powykręcanych nóżek i ręki z jednym palcem przybliżonych przez kamerę, widzisz uśmiech tej dziewczynki i to, że chce żyć. Tak jak ja nie tak dawno zamroczony udarem, gdy nie mogłem się ruszyć i nic powiedzieć - też chciałem tylko żyć. Spoglądając na tę dziewczynkę miałem przed oczami jej wszystkie problemy, trudy i wyrzeczenia jakie spotka podczas swojej życiowej drogi. Jeszcze o nich nie wie, ale będzie musiała krok po kroczku stopniowo sobie z tym poradzić. I dziś jestem pewny, że zrobi to.
Ogólnie to podziwiam optymizm, wiarę i podejście do życia Marcina i Weroniki. Szczerze, to nie wiem jak poradziłbym sobie w tej sytuacji. Jeżeli nie znajdą tego grubego kafla na zabieg na Florydzie, to nie wiadomo jak się to skończy. W ogóle za próbę podjęcia walki ze schorzeniem na które choruje jedno na milion dzieci, i w naszym kraju nie ma możliwości zaradzenia temu, powinien być jakiś medal - bardziej cenny niż ten olimpijski. Wręczyłbym go osobiście choćby za moment w którym, Marcin powiedział "Śmiejemy się czasem z małej, że tym jednym paluszkiem to będzie miała wygodniej w nosie dłubać."
...teraz mnie potrzymaj
Miałem wtedy po powrocie fajny pomysł na tekst o naszej wizycie w Bokrach-Poduchach, ale w pewnym momencie jakoś zrezygnowałem. Pewnie bym tego nie zrobił, gdyby nie pewne wydarzenie. Dwa tygodnie później, czyli wczoraj na festynie w Wiśniewie, patrzy na mnie starsza kobieta z puszką. Patrzy, patrzy, podchodzi i mówi" "Dziękujemy panu za ten materiał. Był najlepszy ze wszystkich, które ukazały się o mojej wnuczce. Kiedy redaktor wziął Amelkę na ręce, płakaliśmy. Dzięki temu filmowi dużo ludzi się dowiedziało z regionu i sporo wpłat pozyskaliśmy".
Nigdy jeszcze nikt mi nie powiedział czegoś takiego, ale gdy sobie wróciłem szybko w głowie do tego zdarzenia, to faktycznie - było w tym coś wyjątkowego. Kiedy Marcin podawał mi Amelkę mówiąc Idź do wujka (wow :)), pomyślałem sobie - okej, dam radę, ale kiedy ja ostatni raz trzymałem dziecko na rękach? Pewnie parę ładnych lat temu jak jeszcze mój chrześniak był mały, a niedługo ma komunię! No nic, biorę. O ja. Jaka ona jest leciutka. Gdzieś jej się rączka powinęła pode mnie, ale nie dam rady jej wyciągnąć. No nic, tak trzymam, trzymam nieco nieumiejętnie (ale się starałem strasznie) i pomyślałem sobie, że jest fajnie i chyba potrzebowałem tego by skruszyć w sobie pewną gmatwaninę myśli jaką miałem podczas robienia wywiadu. Poza tym, to nie było zwykłe dziecko i to było czuć gdy ją trzymałem, uwierz mi. Z resztą, widać to na kamerze.
Jedna strona jest na pokaz, druga kryje tajemnice...
Akcji z Amelką oczywiście jest jeszcze drugi medal, o którym warto wspomnieć. Rozumiem ludzi szukających wsparcia u Jaworowicz. Jest to zasięg ogólnopolski, więc odbiór jest ogromny i większa szansa na pomoc. Dowiedziałem się jednak od rodziny Chybowskich, że ostro przycina z nimi Caritas. W trakcie emisji programu kilkukrotnie pokazano planszę z numerem na który należy wysłać sms, by pomóc Amelce. System obsługiwał Caritas, którego przedstawiciel pojawił się nawet w programie u Jaworowicz i głosił piękne frazesy. Okazuje się, że sami zainteresowani rodzice dziewczynki nie mają żadnej możliwości na podjęcie pieniędzy z tego konta esemesowego, a na jakiekolwiek prośby o informacje na temat tego ile uzbierano - Caritas pozostaje głuchy. Troszkę niesmaku pozostawiła też sama Jaworowicz, po której rodzina Amelki i sami mieszkańcy Borków-Poduchów nie spodziewali się, że jest kobietą raczej puszącą się patrzącą na ludzi z góry.
...dopiero kiedy poznasz obie zobaczysz różnicę
No cóż. Na koniec dodam, że troszkę rodzice Amelki już uzbierali. Ale nie jest to jakaś duża kwota (może koło 40 tysięcy?). Potrzeba dużo, dużo więcej.
Wszystko tylko po to, by kiedyś móc przejechać się rowerem.
Przeczytano: 7305 razy

swoich znajomych!
z innymi!